środa, 27 stycznia 2016

Rozdział I - Wypadki chodzą parami

****
Hej, hej
Tak wiem, dłuuuuuuuuuuuuuugo mnie nie było, ale jakoś dziwnym trafem na wszystko brakuje mi ostatnio czasu i krótki rozdział stoi od ponad dwóch tygodni, ale co tam XD.
Tak więc, "nie przedłużajmy i zaczynajmy!".
****


Rano Lucy dosłownie ściągnęła Lily z łóżka. Dziewczyna ledwo wiedząc o co chodzi spojrzała na przyjaciółkę, która zaczęła ciągnąć ją za rękę i zaczęła mówić szeptem, aby nie obudzić pozostałych:
- Lily, chodź muszisz ich powstrzymać.
Lil ocknęła się i poszła za Lucy. W pokoju wspólnym była połowa Gryffindoru. Wszyscy utworzyli dziwny krąg, a z jego środka było słychać dochodzącą do granic wytrzymałości profesor McGonagall. Lily spojrzała zdezorientowana na przyjaciółkę, która kiwała zrezygnowana głową i powiedziała:
- James namówił jakiegoś chłopaka z pierwszego roku, żeby spróbował wejść do naszego dormitorium.
- Znowu? - jęknęła Lil, bo co roku Ginny dostawała pilne wezwanie ZWŁASZCZA przez to. - Mama będzie wściekła.
Rudowłosa po chwili zastanowienia zaczęła przeciskać się przez tłum zgromadzonych, aż w końcu stanęła obok profesor McGonagall, centralnie na przeciwko Jamesa, a wszyscy zerkali to na niego to na nią.
- Zwariowałeś? - krzyknęła Lily gestykulując. - Wiesz jaka mama tym razem będzie wściekła?
Karcący wzrok profesor McGonagall spoczął na Jamesie, co dało wszystkim znak, że w znacznym stopniu popiera naganę uczennicy. James stał przez moment jak wryty, a kiedy oprzytomniał rzekł swoim pełnym werwy głosem z aktorskim uwielbieniem:
- Popatrzcie jak moja kochana siostrzyczka o mnie dba! - podszedł do Lil i przytulił ją. - Co ty wyrabiasz?  - szepnęła mu do ucha, które było o parę milimetrów od jej ust. - Improwizuję. - wycedził przez zęby, po czym wypuścił siostrę z objęć i zwrócił się do profesor McGonagall. - Och, pani profesor, przyrzekam, że to był ostatni raz, naprawdę, a żeby to udowodnić napiszę pracę na pięćdziesiąt cali na temat dobrego zachowania. Obiecuję..
Większość zebranych zaczęła się śmiać, ale profesor McGonagall i Lily pozostały poważne. Po namyśle dyrektorka rzekła:
- Zgoda Potter, ale wiedz, że czekam do godziny punkt, ZAZNACZAM PUNKT, dziewiątej.
Niektórzy wstrzymali oddech, a gdzie nie gdzie było słychać szepty w stylu: " Ale to przecież tylko dwie godziny!". Przez moment Lily zauważyła na twarzy Jamesa dziwny uśmieszek, ale zdecydowała, że musiało się jej przewidzieć.
- Oczywiście pani profesor, jak sobie pani życzy. - odparł James.
Profesor McGonagall zarządziła rozejście się i wyszła z Pokoju Wspólnego.
Lily i Lucy wróciły do dormitorium, przygotowały się i zeszły na śniadanie z resztą współlokatorek. Całą drogę do Wielkiej Sali Lil rozmyślała o wybryku brata i nawet nie odpowiadała portretom, które się z nią witały. Dobrze ją znały, bo kiedy James był na drugim roku, w Hogwarcie zorganizowany został festyn rodzinny i zjechały się wszystkie matki, ojcowie, siostry i bracia. Wtedy właśnie James wpadł na genialny pomysł, żeby zostawić Lily samą gdzieś w korytarzach i później wmówić jej, że ją uratował. To były początki czasów, gdy zaczynał poprzez nieczystą grę próbować zabłysnąć w oczach młodszej siostry. Stety-niestety, nie udało mu się to, ale Lily zwiedziła prawie cały zamek i wróciła do rodziców dzięki portretom.
W Wielkiej Sali panował nadzwyczajny gwar. Lil i Lucy podeszły do jakiegoś Krukona i jedna z nich zapytała:
 - Dlaczego jest tu tak głośno?
- Nic nie wiecie? - zapytał ciemnowłosy Krukon. - James zaraz odda tą zadaną pracę.
Dziewczyny spojrzały na siebie wymownie.
- Tak szybko?  -spytała Lucy.
 - Wszyscy właśnie na ten temat rozprawiają.
Lily podziękowała za udzielenie informacji i obie usiadły przy stole Gryffindoru. Gdy wybiła godzina ósma pięćdziesiąt pięć do Wielkiej Sali wparował uśmiechnięty od ucha do uch James z dość sporą rolką pergaminu pod pachą, wszystkie rozmowy umilkły. Mina profesor McGonagall wyrażała jednocześnie niedowierzanie i jednocześnie coś w stylu "kto mu w tym pomógł?". Zadowolony czarnowłosy Gryffon podał przez stół pergamin pani profesor i niemal skacząc usiadł z grupą przyjaciół przy stole. Po chwili znów powrócił gwar.
- Ej, a czy on zawsze nie szukał okazji, żeby się do ciebie przylepić? - spytała podejrzliwie Lucy.
- Tak, masz rację, ale dzisiaj od rana się dziwnie zachowuje... - odparła Lil i po krótkiej przerwie dodała. - Co dzisiaj mamy?
- Zaklęcia, Obrona przed czarną magią, mugoloznawstwo i eliksiry. - powiedziała czytając z listy Lucy.
Po zajęciach Lily odłączyła się od przyjaciółki i przyłączyła do Hugo. Spacerując korytarzem w kierunku kuchni rozmawiali o pierwszym dniu w nowej szkole, o Lucy, która przypadkiem wywołała deszcz na zaklęciach i... dziwnym wybryku Jamesa, gdy nagle wybuchła przed nimi wielka czarno różowa kulka. Cali pokryci czarnym pyłem leżeli na ziemi kaszląc.
- Irytko, Irytek cię uwielbia!
- Irytek! - warknęli jednocześnie Lil i Hugo podnosząc się z podłogi. - Zaraz, a kim jest Irytka? - spytała jakby samą siebie rudowłosa.
 - Irytka być przyszłą żoną Irytka! - rzekła piskliwym głosikiem różowa postać wyglądająca niemal identycznie jak szkolny poltergeist.
Hugo machnął ręką i oboje z Lily zrezygnowali z pomysłu odwiedzenie kuchni i wrócili do Pokoju Wspólnego.
Lil znów miała głowę pełną myśli. Skąd ta nagła zmiana Jamesa i jak do diabła zdołał oddać tą pracę tak szybko? A do tego, kim jest Irytka?

wtorek, 27 października 2015

Hogwart: Nowe pokolenie - PROLOG

   
*****
Hej i witajcie!
Mam nadzieję, że się wam spodoba i zostaniecie ze mną na dłużej.
Zapraszam do czytania :).
*****

       Nastał pierwszy września. Dochodziła ósma. Lily Potter usłyszawszy radosny dźwięk budzika, zerwała się z łóżka i podbiegła do swojego otwartego już kufra. Stała nad nim, wpatrzona w panujący tam nienaganny porządek i zastanawiała się o czym mogła zapomnieć. Po dłuższej chwili z zamyślenia wyrwał ją krzyk mamy, Ginny Potter:
      - JAMESIE SYRIUSZU POTTERZE, ILE RAZY MÓWIŁAM CI ŻEBYŚ PAKOWAŁ SIĘ WCZEŚNIEJ?!
Lily zatrzasnęła swój kufer i wyszła z pokoju kierując się do kuchni. Po drodze mijała sypialnię brata.
      - Maaaamoooo, daj mi jeszcze z dziesięć minut... - jęczał James.
      - Ha! I jeszcze czego! - powiedziała ironicznie Ginny. - Wstawaj i pakuj się, bo ja po raz piąty nie będę świecić oczami przed McGonagall.
      - Dobra. - warknął, założył kapcie i zaczął zbierać przypadkowe rzeczy z podłogi wpychając je do kufra.
      - Nie zapomnij o Florku.
      - Taaa....
      Niedługo potem coraz bardziej zdenerwowana Lily, ziewający James i Albus z książką w jednej ręce, a w drugiej łyżeczką z płatkami owsianymi, siedzieli już przy dużym drewnianym stole na miękkich krzesłach.
      - Ginny, kochanie - zawołał Harry z piętra. - Widziałaś mój oliwkowy krawat?
      - Jest w środkowej szufladzie!  - odkrzyknęła siadając obok Albusa i smarując sobie chleb dżemem malinowym.
      Po zjedzonym śniadaniu Ginny jeszcze przynajmniej pięć razy zapytała każdego czy o niczym nie zapomniał, a następnie Harry zapakował wszystkie trzy kufry do bagażnika czarnego mercedesa. Kiedy Al wsiadał, był tak mocno skupiony nad książką, że nie zauważył latarni stojącej obok auta i uderzył w nią, przez co James otulając się rękami, prawie wypuszczając klatkę z Florkiem, płakał ze śmiechu. Następna wsiadła Lily, której na twarzy zamiast strachu zagościł teraz lekki uśmiech.
      Kiedy dojechali do dworca King's Cross, a Harry w końcu znalazł miejsce na parkingu, ruszyli w stronę peronu dziesiątego i dziewiątego. Na miejscu spotkali Rona, Hermionę, Hugo i Rose. Radosne powitania, według najmłodszych, którzy raz po raz wymieniali zaniepokojone spojrzenia, trwały wieczność. W końcu Hermiona spojrzała na wielki, czarny zegarek na swojej lewej ręce i powiedziała wskazując na niego:
      - Idziemy, jest za dziesięć.
Wszyscy pokiwali głowami i podzielili się na grupy. Potem kolejno: James, Rose i Albus, Lily i Hugo, Ron i Hermiona oraz Harry i Ginny przeszli na wskazany peron. Z czerwonej lokomotywy buchała srebrzysta para, pełno ludzi błąkało się tam obściskując na pożegnanie swoje pociechy.
Rose ucałowała Hermionę w policzek, przytuliła Rona i zniknęła wchodząc do wagonu, chwilę później za nią wszedł James wraz z Albusem, tylko Hugo i Lily stali wpatrując się nieprzytomnie w wielką czerwoną lokomotywę.
      - Nie dam rady. - mruknęła zdenerwowana Lil, a młody Weasley przytaknął.
      - Co się stało, Liluś? - zapytała Ginny przytulając lekką drżącą córkę. - Wszystko będzie dobrze, zobaczysz, możesz do nas pisać nawet codziennie.
      - Naprawdę? - dziewczynka otarła łzę i dodała. - Nie, będę do was pisać raz w miesiącu, bo muszę być dzielna, tak zawsze mówi tata.
Harry też przytulił Lily i szepnął:
      - Moja krew. Ale jak coś się stanie pisz od razu.
      Hugo i Lil po zachęcających słowach rodziców, złapali się za ręce i weszli do pociągu. Po chwili znaleźli przedział, w którym siedział James i reszta, a kiedy ten dostrzegł siostrę, zdjął klatkę z sową Florkiem na ziemię, po czym szeroko się uśmiechnął wskazując miejsce obok siebie. Można powiedzieć, że miał "kompleks młodszej siostry". Lily usiadła przy Jamesie, a Hugo na przeciwko niej przy Albusie. Panowała cisza. Al znów z nosem w lekturze, James pochrapywał, Rose malowała paznokcie lekko zaciskając pięści, gdy pociąg szarpnął. Najmłodsi zaś podziwiali widoki za oknem, momentami wzdychając z zachwytu.
      Było już dobrze po piątej po południu, gdy w końcu przyjechała pani z wózkiem ze słodyczami, a James, kiedy tylko usłyszał brzdęk kółek, obudził się jakby zadzwonił wielki budzik. Pani nie zdążyła nawet wypowiedzieć swojej kwestii, a James wraz z Rose powiedzieli na jednym oddechu:
      - Fasolki Wszystkich Smaków, paszteciki dyniowe, pięć  Czekoladowych Żab oraz butelkę soku dyniowego! - Po czym spojrzeli na siebie, roześmiali głośno i rozdzielili wszytko po równo.
Za oknem robiło się już ciemno, a kiedy Albus nareszcie zamknął książkę. Dało to znać wszystkim, że trzeba nałożyć szkolne szaty.
      Pociąg stanął w Hogsmade. Cała piątka w pośpiechu opuściła wagon przepychając się przez tłum. Na peronie James, Rose i Al skierowali się z większością uczniów w stronę szkoły, ale Lily i Hogo, którzy już troszkę się uspokoili, czekali cierpliwie na Hagrida.
      - Pirszoroczni za mną! - ryknął nadzwyczaj wyrośnięty, lekko posiwiały mężczyzna. Większość nowych była przerażona, ale Lil i młody Wesley zobaczywszy znajomą twarz odetchnęli z ulgą i pomachali Hagridowi, na co odpowiedział im uśmiechem.
      Przez jezioro, jak to w tradycji, przeprawili się łodziami, a przy drzwiach frontowych już czekała profesor McGonagall ze zwojem pergaminu w rękach. Gdy wszyscy ustawieni byli trójkami, dała znak, aby za nią podążać.
      Zatrzymała się przed Wielką Salą i wyjaśniła:
      - Tutaj jest Wielka Sala, w której odbywają się posiłki i uroczystości, a dzisiaj profesor Flitwick... - wskazała na niskiego człowieka stojącego obok. - Będzie odczytywał wasze nazwiska. Jeśli wywoła któregoś z was usiądźcie na krześle, a profesor włoży wam na głowę Tiarę Przydziału, która, jak sama nazwa wskazuje, przydzieli was do jednego z czterech domów.
      Po skończonym monologu podała profesorowi Flitwickowi zwój i wszyscy weszli na Wielką Salę.
Profesor McGonagall zajęła honorowe miejsce podobne do tronu, a Flitwick stanął obok Tiary Przydziału. Nauczyciel był niewiele wyższy od siedzenia, na którym stała Tiara, co wywołało zduszone śmiechy. Profesor odchrząknął i pozwolił magicznej czapce na śpiew. Koniec pieśni brzmiał:
GRYFONI, KRUKONI, ŚLIZGONI, PUCHONI
GRYFFIDOR, RAVENCLAW, SLYTHERIN, HUFFLEPUFF
NAUCZYCIELU, UCZNIU, PRZYBYSZU
NAUKA TO BARDZO WAŻNA RZECZ
ZAPAMIĘTAJ LEPIEJ, BO BĘDZIE BARDZO ŹLE!
      Na koniec rozległy się oklaski, po których profesor Flitwick rozwinął pergamin i zaczął czytać:
      - Longbottom, Lucy. - rzekł, gdy doszedł do L, a profesor Neville poruszył się nerwowo przy stole nauczycielskim. Niezbyt wysoka dziewczynka wyszła z szeregu, usiadła i zaraz potem Tiara na jej głowie ryknęła:
      - GRYFFINDOR!!!
Nastąpiły wiwaty Gryfonów. Następnie ktoś przydzielony do Hufflepuffu, Slytherinu, znowu do Hufflepuffu, Ravenclawu, Slytherinu, aż w końcu:
      - Potter, Lily.
Najcichsze szmery ucichły, bo James ryknął, że mają zachować ciszę i wszyscy zwrócili głowy w stronę rudowłosej istoty. Lil zajęła miejsce i poczuła jak profesor nakłada jej Tiarę Przydziału, która zakryła jej oczy i po chwili przemawia:
      - Hmmm.... Tak... GRYFFINDOR!!!
Gryfoni znowu ryknęli z radości, a najgłośniej James, zapewne dlatego, że taka opcja pozwalała mu by mieć oko na siostrę.
      Później kolejne nazwiska: Scamander Lorcan, HUFFLEPUFF; Scamander Lysander, RAVENCLAW; itd.
      - Ostatni na liście... Weasley, Hugo.
Chłopiec błagalnie spojrzał na Lily, która powiedziała bezgłośnie "powodzenia".
Tiara zaledwie musnęła jego głowę i już ryczała na całe gardło:
      - GRYFFINDOR!!!!
Znów wiwaty.
      Hugo poczuł, że cały ciężar, który gromadził się przez cały dzień nagle uleciał i, lekko niczym na skrzydłach, podszedł do stołu Gryffonów. Profesor McGonagall wstała i zaczęła przemowę:
      - Witajcie uczniowie, sądzę, że ten rok będzie dla was niesamowitym doświadczeniem, nauczycie się bardzo wiele i... - Popatrzyła w stronę Jamesa. - Mam szczerą nadzieję, że w tym roku nie będziecie mieli zbyt niepoważnych pomysłów. Prefekci zaprowadzą was do dormitoriów po kolacji. Tak, więc ŻYCZĘ WAM UDANEGO ROKU MOI DRODZY! - Rozległy się oklaski.                                Półmiski zaczęły się napełniać jedzeniem po samiuśkie brzegi. Rose niemal natychmiast rzuciła się na jedzenie, chwilę później zaczęli po nie sięgać inni, lecz nie tak gwałtownie jak "niektórzy".
      Zgodnie z zapowiedzią pani dyrektor po kolacji Prefekci zerwali się z miejsc pierwsi i ustawili przy obszernych drzwiach zwołując swoich.
      Nim się spostrzegli, szli już korytarzem do pokoju wspólnego. Gdy znaleźli się przy portrecie Grubej Damy, wysoki, zielonooki Prefekt rzekł, zanim kobieta z obrazu zdążyła się odezwać:
      - Błędny Rycerz. - po chwili zwrócił się do tłumu za sobą, a "lekko" urażona Dama otworzyła przejście. - To jest hasło, dzięki, któremu wejdziecie do pokoju wspólnego. Kiedy weszli do pomieszczenia Gryffonów, chłopak gestykulując dodał:
      - Dormitorium dla chłopaków na lewo, a dziewczyn na prawo.
Lily uśmiechnęła się do Hugo i powiedziała ściskając go:
      - Do jutra.
      - Do jutra. - powtórzył cicho.
      - A braciszka to nie uściskamy? - wtrącił się zawiedziony James rozkładając ramiona.
      - Może jutro. - rzekła Lil żartobliwym tonem, po czym poszła do dormitorium zostawiając kuzyna z bratem.
      W pokoju zastała Lucy rozmawiającą z jakąś piwnooką blondynką oraz czarnoskórą szatynką. Gdy Lucy dostrzegła w drzwiach Lily rzuciła się jej na szyję piszcząc:
      - Ale fajnie, że jesteś!
      - Witaj Lucy.
Owe dziewczyny, z którymi przed chwilą rozmawiała wymieniły przelotne, porozumiewawcze spojrzenia i wlepiły wzrok w Lil.
      - Cześć jestem Lily Potter. - powiedziała po chwili ruda.
      - Jestem... Jestem Vanessa Brown. - odpowiedziała cicho czarnoskóra.
      - A ja Bleur Schrander. - rzekła blondynka i wyciągnęła rękę, którą Lil chętnie uścisnęła.
      Dziewczyny rozmawiały przez dłuższy czas, aż końcu wszystkie po kolei zaczęły ziewać i przeciągać się ze zmęczenia, więc przebrały się w piżamy, wpełzły pod kołdry i jedna po drugiej zapadały w słodki sen.